reż. Masato Harada
scenariusz: Jim Bannon, Masato Harada
Produkcja: Japonia
Premiera: 22.07.1989
Obsada: Masahiro Takashima, Brenda Bekke, Aya Enjouji, Eugene Harada, Kaori Mizushima, Mickey Curtis, Randy Reyes i inni.
Gunhed wpisuje
się w tradycję japońskich filmów sci-fi, czerpiących inspiracje
z kina amerykańskiego i/lub umieszczających wśród postaci osoby
spoza Japonii, zwykle z USA. W przeszłości zwykle sięgano po
tematy związane z atakami kosmitów czy eksploracją kosmosu, ew. z
walką z ogromnymi potworami. Pod koniec lat 80. skierowano się
jednak w kino spod znaku zabójczych maszyn i postapokaliptycznych,
pełnych żelastwa rubieży, z których pełnymi garściami czerpie
Gunhed.
Produkcja
Harady powstała na podstawie odrzuconego scenariusza do 17. filmu o
Godzilli (2. w serii Heisei, zapoczątkowanej w 1985 roku). Po kilku zmianach przeniesiono akcję do 2038 roku i świata, gdzie ludzkość
odkryła Texmexium: substancję, która sprawiła, że Ziemia mogła
być kontrolowana przez nową generację superkomputerów. W
międzyczasie zużyto jednak naturalne surowce, przez co niebawem
zaczęło braknąć materiałów na (mniej lub bardziej) inteligentne
maszyny. Chipy i inne elementy komputerowe stały się więc w tej
dystopii najwyższą walutą. Pojawiły się zatem grupy poszukujące
odpowiednich materiałów i walczące z czyhającymi zewsząd
niebezpieczeństwami. Grupy te pojawiają się nawet w strefach
zakazanych.
Oczywiście,
film opowiada o takiej właśnie grupie. Pochodzących z różnych
zakątków kuli ziemskiej poszukiwaczy widz musi jednak szybko
poznać, gdyż kiedy dostaną się na wyspę – gdzie toczy się
praktycznie cała akcja – zaczynają ginąć jeden za drugim. Nie
minie jeszcze 15 minut nim 90% futurystycznej załogi stanowić
będzie zaledwie blade wspomnienie. Wyspa bowiem wyposażona jest w
androida, który nasuwa bardziej niż silne skojarzenia z
Terminatorem (i
zrealizowanym rok później świetnym Hardware).
Bohaterowie klucząc po metalowych korytarzach niczym na statku
Nostromo, natykają się także na blondwłosą żołnierz z tajną
misją. Jakby tego było mało po terenie krąży również
mechopodobny pojazd z własnym, zabójczym AI. Pozostałym przy życiu
postaciom pozostaje tylko reaktywować odnalezionego (i dość
gadatliwego) Gunheda i ruszyć w bój. W międzyczasie na metalowej
wyspie odnajdą dwójkę dzieci o nadnaturalnych zdolnościach,
również dość pomocnych w walce o przetrwanie.
Film
zdecydowanie wypada pochwalić za sporo pomysłów, przede wszystkim
za dwujęzyczność postaci, mówiących po angielsku i japońsku,
lecz nigdy nie mających problemów z komunikacją. Pomysłowa jest
też pełna żelastwa i skąpana w ciemnych kolorach scenografia.
Gunhed oprócz kup złomu pokazuje również rodzącą
się przyjaźń i szacunek między Japończykiem i Amerykanką (jeśli
w świecie Gunheda możemy w ogóle rozróżniać ludzi ze
względu na ich pochodzenie) z sugestią, co do możliwości
romantycznej kontynuacji ich znajomości.
Prymarnie
jednak film skupia się wpierw na budowaniu napięcia rodem z
thrillera, co wychodzi twórcom nawet udanie. Później zaś
przeradza się w kino akcji, nie gubiąc do końca cech thrillera,
lecz wzbogacając je również o elementy komediowe. Co jednak stanowi sporą wadę to „wzbogacenie” produkcji o wiele niepotrzebnych przestojów. W
sekwencjach akcji da się zauważyć natomiast, że twórcy mieli o
wiele lepsze pomysły niż zdolności ich wykonania. Starcie Gunhedów
jest cokolwiek chaotyczne, widocznie próbujące ukrywać techniczne
niedostatki nieudanym montażem i zbliżeniami. Mimo starych technik
i braku budżetu rodem z superprodukcji hollywoodzkich, sceny te i
tak lepiej wypadają niż wiele współczesnych, wykorzystujących
okropne często CGI tanich produkcji.
Fabuła
Gunheda jest zdecydowanie prosta, a niepotrzebne próby jej skomplikowania
wypadają mętnie, nienaturalnie oraz nie zawsze logicznie,
szczególnie w kwestii wątku polującego na wyspie androida. Według
mnie również niepotrzebnie twórcy zdecydowali się na dodawanie
kolejnych postaci na terenie wyspy. Po stopniowym usuwaniu kolejnych
członków załogi niczym komandosów w Predatorze,
odnalezienie pani żołnierz z misją jeszcze nie psuje filmu, lecz
późniejsze natknięcie się na dzieci o niesprecyzowanych
zdolnościach zaburza nastrój, który zaczyna trącić
infantylizmem, szczególnie w połączeniu ze scenami o nacechowaniu
humorystycznym. Gadatliwy Gunhed oraz nieco zbyt długi czas trwania
również umniejszają wartość produkcji, sprawiając, że z minuty
na minutę robi się coraz bardziej monotonna.
I tak
inspirowany zachodnim kinem Gunhed, mimo wszystkich swoich
zalet z czasem okazuje się zbyt monotonnym kinem by skupiać na
sobie uwagę. Jednostajny rytm przerywany jest okazjonalnymi scenami
akcji, będącymi – w czym niemała zasługa autora efektów
specjalnych Koichiego Kawakity – największą zaletą filmu. Szkoda
w tym kontekście, że po tym, jak Harada ustanawia Japończyka i Amerykankę na
równorzędnym poziomie – a nawet w pewnej chwili zdaje się
wysuwać panią żołnierz na pierwszy plan – zaraz po naprawieniu
Gunheda niemal całkowicie o niej zapomina. Przebywanie z nazywanym
Brooklynem japońskim mechanikiem, przeobrażonym nagle w mistrza
pilotowania mechów oraz z Gunhedem nie jest ani trochę tak
emocjonujące, jak mogłoby się zdawać.
Gunhed
w rezultacie jest frustrującym filmem. Filmem z wieloma
interesującymi pomysłami, udanymi efektami, motywami rodem z
produkcji z serii Alien i
Terminator (poniekąd
udowadniającymi, że crossover tych dwóch serii być może nie
byłby złym pomysłem), które wypadają nadzwyczaj monotonnie w
niesprawnych rękach Masato Harady. Stopniowo ulegająca chaosowi fabuła i
pogarszający się z minuty na minutę montaż uzupełniają
wizerunek produkcji, stającej się klasycznym przykładem
niewykorzystanego potencjału. Gunhed
nie jest więc dobrym kinem, lecz dla miłośników b-klasowych
mechów i ciekawych produkcji garściami czerpiących ze znanych,
kultowych tytułów jest to film zdecydowanie warty poznania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz