poniedziałek, 6 marca 2017

Headshot (Timo Tjahjanto, Kimo Stamboel, 2016)

Headshot
Reż. Timo Tjahjanto i Kimo Stamboel
Scenariusz: Timo Tjahjanto
Produkcja: Indonezja
Premiera: 08.12.2016

Obsada: Iko Uwais, Chelsea Islan, Sunny Pang, Very Tri Yulisman, Julie Estelle i inni.

Dzisiaj na Kino-Akcji miała się pojawić nader pochlebna recenzja Headshot, wypełniona zachwytami nad najnowszą produkcją spod ręki braci Mo. Zapowiadało się w końcu tak pięknie: The Mo Brothers – których lubię nieco bardziej niż większość – za kamerą, Iko Uwais w roli głównej, a jego Uwais Team tworzy choreografie scen akcji. I co z tego fuzji wynikło? Faktycznie przyzwoite choreografie i wykonanie scen walk, lecz unurzane w nonsensownej fabule i pokazane za pomocą kamery, którą niepotrzebnie wymachiwano na wszystkie możliwe strony.

Strzelaniny, bijatyki i tryskająca krew pojawiają się już w pierwszej scenie, przedstawiającej ucieczkę z więzienia pana Lee (Sunny Pang) – enigmatycznego mordercy, przemytnika broni i narkotyków oraz, co najważniejsze, mistrza sztuk walki. Jego ucieczka jest co prawda nieco zbyt kuriozalna, by zapisywała się w pamięci jako udana sekwencja, lecz jest też przyjemnie krwawa, stąd można przymknąć oko na zawarte tu głupoty. Następnie przenosimy się na brzeg morza, z którego zostaje wyrzucone ciało nieprzytomnego mężczyzny (Uwais). Budzi się on 2 miesiące później pozbawiony pamięci, acz z niejasnym uczuciem, że być może wcale nie jest pozytywnym bohaterem. Na szczęście zdążyła się w nim zadurzyć atrakcyjna lekarka, więc jego rekonwalescencja należy do przyjemnych. Przynajmniej do momentu, gdy w niejasnych okolicznościach informacja o jego odnalezieniu trafia do miejscowego gangstera, który – po przejaskrawionych scenach akcji – informuje o wszystkim pana Lee. Dalej wszystko toczy się typowymi dla kina akcji torami: bandziory atakują i porywają lekarkę, dając tym samym Ishmaelowi – jak nazwała go nowa miłość – motywację do zemsty i rozlewu krwi.

Fabuły filmów braci Mo nigdy nie należały do zbytnio skomplikowanych. Od krwawego slashera Macabre (2009) przez thriller akcji Killers (2014) do nowego Headshot bracia wykorzystują utarte schematy kina, po czym dodają do nich kilka wiader krwi krwi, wzbogacają o parę dodatkowych zwrotów akcji oraz podkręcają prędkość z nadzieją, że widz nie zdąży zauważyć ewentualnych potknięć. O ile jednak Kazuki Kitamura i Oka Antara – będąc sprawnymi aktorami – potrafili wynieść swoich bohaterów w Killers ponad płytkie postaci, o tyle w Headshot aktorstwo jest zwykle dość mierne. Najnowsza produkcja to również krok wstecz względem fabuł sklecanych przez braci; ekstremalna prostota scenariusza z niezbyt dużym skutkiem starająca się zakręcić historią w sposób nasuwający skojarzenia ze wspomnianym Macabre nie wzbudzają wielkiego zainteresowania. Tym bardziej, że Lee choć dwujęzyczny – czym wskazuje na swój brak przynależności narodowej – to w gruncie rzeczy okazuje się być nadto jednowymiarowym złoczyńcą.

Pozostają więc sceny akcji, w których niezniszczalny niemal Uwais – podobnie jak to czynił w Merantau (2009) praktycznie bez uczucia zmęczenia będzie rozprawiał się z coraz to kolejnymi oszalałymi zabójcami/wojownikami, wspinając się na coraz wyższy poziom trudności niczym w arcade'owej bijatyce. Choreografia scen jest cokolwiek udana, może nie jest to poziom The Raid 2, ale trudno będzie się na scenach akcji zawieść, szczególnie, że sporo uwagi poświęcono na zniszczenia jakich dokonują. Poorane śrutem twarze, fragmenty maszyny do pisania w ręku, otwarte złamania, roztrzaskane gałki oczne i więcej – zadawane obrażenia są nader zróżnicowane, zawsze pomysłowe i najczęściej krwawe. Zwykle twórcy robią też wszystko, co w ich mocy aby przekazać energię i brud zmaganiom na ekranie, czy to telepiąc kamerą w rytm strzałów z AK-47 czy obracając kadr podczas wyskakiwania przez tylne okno autobusu. Szkoda tylko, że w poszukiwaniu większej dynamiki i prób przerzucenia części siły ciosów na widza nieco za często telepali kamerą, przez co nie każdą wymianą razów można się w pełni nacieszyć. Im jednak poziom trudności przeciwników wzrasta, tym mniej rozedrgane są kadry i gdy dojdziemy już do finalnego starcia to ciężko już mówić o jakichkolwiek mankamentach.

Headshot to nie jest zatem kino na poziomie The Raid 2, w mojej opinii także nie przewyższa pierwszego The Raid, lecz jest to przyzwoita kontynuacja pozytywnych trendów w indonezyjskim kinie akcji. Iko Uwais po raz kolejny udowadnia, że we współczesnym kinie kopanym nie ma wielu na jego poziomie, a bracia Mo potwierdzają, że ich pełne przemocy kino jest idealne dla filmów akcji. Jeśli więc zaopatrzą się w lepszy scenariusz i z większym wyczuciem będą pokazywać sceny bijatyk to będzie można mówić o naprawdę świetnych mordobiciach. Na przekonanie się, czy też takowe stworzą być może nie trzeba będzie zbyt długo czekać. Na horyzoncie widać już bowiem produkcję The Mo Brothers: The Night Comes for Us, w której ponownie – choć wydaje się, że tym razem już nie w roli głównej – pojawi się Uwais.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz