czwartek, 9 lutego 2017

Gunhed (Masato Harada, 1989)

Gunhed
reż. Masato Harada
scenariusz: Jim Bannon, Masato Harada
Produkcja: Japonia
Premiera: 22.07.1989

Obsada: Masahiro Takashima, Brenda Bekke, Aya Enjouji, Eugene Harada, Kaori Mizushima, Mickey Curtis, Randy Reyes i inni.

Gunhed wpisuje się w tradycję japońskich filmów sci-fi, czerpiących inspiracje z kina amerykańskiego i/lub umieszczających wśród postaci osoby spoza Japonii, zwykle z USA. W przeszłości zwykle sięgano po tematy związane z atakami kosmitów czy eksploracją kosmosu, ew. z walką z ogromnymi potworami. Pod koniec lat 80. skierowano się jednak w kino spod znaku zabójczych maszyn i postapokaliptycznych, pełnych żelastwa rubieży, z których pełnymi garściami czerpie Gunhed.

Produkcja Harady powstała na podstawie odrzuconego scenariusza do 17. filmu o Godzilli (2. w serii Heisei, zapoczątkowanej w 1985 roku). Po kilku zmianach przeniesiono akcję do 2038 roku i świata, gdzie ludzkość odkryła Texmexium: substancję, która sprawiła, że Ziemia mogła być kontrolowana przez nową generację superkomputerów. W międzyczasie zużyto jednak naturalne surowce, przez co niebawem zaczęło braknąć materiałów na (mniej lub bardziej) inteligentne maszyny. Chipy i inne elementy komputerowe stały się więc w tej dystopii najwyższą walutą. Pojawiły się zatem grupy poszukujące odpowiednich materiałów i walczące z czyhającymi zewsząd niebezpieczeństwami. Grupy te pojawiają się nawet w strefach zakazanych.

Oczywiście, film opowiada o takiej właśnie grupie. Pochodzących z różnych zakątków kuli ziemskiej poszukiwaczy widz musi jednak szybko poznać, gdyż kiedy dostaną się na wyspę – gdzie toczy się praktycznie cała akcja – zaczynają ginąć jeden za drugim. Nie minie jeszcze 15 minut nim 90% futurystycznej załogi stanowić będzie zaledwie blade wspomnienie. Wyspa bowiem wyposażona jest w androida, który nasuwa bardziej niż silne skojarzenia z Terminatorem (i zrealizowanym rok później świetnym Hardware). Bohaterowie klucząc po metalowych korytarzach niczym na statku Nostromo, natykają się także na blondwłosą żołnierz z tajną misją. Jakby tego było mało po terenie krąży również mechopodobny pojazd z własnym, zabójczym AI. Pozostałym przy życiu postaciom pozostaje tylko reaktywować odnalezionego (i dość gadatliwego) Gunheda i ruszyć w bój. W międzyczasie na metalowej wyspie odnajdą dwójkę dzieci o nadnaturalnych zdolnościach, również dość pomocnych w walce o przetrwanie.

Film zdecydowanie wypada pochwalić za sporo pomysłów, przede wszystkim za dwujęzyczność postaci, mówiących po angielsku i japońsku, lecz nigdy nie mających problemów z komunikacją. Pomysłowa jest też pełna żelastwa i skąpana w ciemnych kolorach scenografia. Gunhed oprócz kup złomu pokazuje również rodzącą się przyjaźń i szacunek między Japończykiem i Amerykanką (jeśli w świecie Gunheda możemy w ogóle rozróżniać ludzi ze względu na ich pochodzenie) z sugestią, co do możliwości romantycznej kontynuacji ich znajomości.

Prymarnie jednak film skupia się wpierw na budowaniu napięcia rodem z thrillera, co wychodzi twórcom nawet udanie. Później zaś przeradza się w kino akcji, nie gubiąc do końca cech thrillera, lecz wzbogacając je również o elementy komediowe. Co jednak stanowi sporą wadę to „wzbogacenie” produkcji o wiele niepotrzebnych przestojów. W sekwencjach akcji da się zauważyć natomiast, że twórcy mieli o wiele lepsze pomysły niż zdolności ich wykonania. Starcie Gunhedów jest cokolwiek chaotyczne, widocznie próbujące ukrywać techniczne niedostatki nieudanym montażem i zbliżeniami. Mimo starych technik i braku budżetu rodem z superprodukcji hollywoodzkich, sceny te i tak lepiej wypadają niż wiele współczesnych, wykorzystujących okropne często CGI tanich produkcji.

Fabuła Gunheda jest zdecydowanie prosta, a niepotrzebne próby jej skomplikowania wypadają mętnie, nienaturalnie oraz nie zawsze logicznie, szczególnie w kwestii wątku polującego na wyspie androida. Według mnie również niepotrzebnie twórcy zdecydowali się na dodawanie kolejnych postaci na terenie wyspy. Po stopniowym usuwaniu kolejnych członków załogi niczym komandosów w Predatorze, odnalezienie pani żołnierz z misją jeszcze nie psuje filmu, lecz późniejsze natknięcie się na dzieci o niesprecyzowanych zdolnościach zaburza nastrój, który zaczyna trącić infantylizmem, szczególnie w połączeniu ze scenami o nacechowaniu humorystycznym. Gadatliwy Gunhed oraz nieco zbyt długi czas trwania również umniejszają wartość produkcji, sprawiając, że z minuty na minutę robi się coraz bardziej monotonna.

I tak inspirowany zachodnim kinem Gunhed, mimo wszystkich swoich zalet z czasem okazuje się zbyt monotonnym kinem by skupiać na sobie uwagę. Jednostajny rytm przerywany jest okazjonalnymi scenami akcji, będącymi – w czym niemała zasługa autora efektów specjalnych Koichiego Kawakity – największą zaletą filmu. Szkoda w tym kontekście, że po tym, jak Harada ustanawia Japończyka i Amerykankę na równorzędnym poziomie – a nawet w pewnej chwili zdaje się wysuwać panią żołnierz na pierwszy plan – zaraz po naprawieniu Gunheda niemal całkowicie o niej zapomina. Przebywanie z nazywanym Brooklynem japońskim mechanikiem, przeobrażonym nagle w mistrza pilotowania mechów oraz z Gunhedem nie jest ani trochę tak emocjonujące, jak mogłoby się zdawać.

Gunhed w rezultacie jest frustrującym filmem. Filmem z wieloma interesującymi pomysłami, udanymi efektami, motywami rodem z produkcji z serii Alien i Terminator (poniekąd udowadniającymi, że crossover tych dwóch serii być może nie byłby złym pomysłem), które wypadają nadzwyczaj monotonnie w niesprawnych rękach Masato Harady. Stopniowo ulegająca chaosowi fabuła i pogarszający się z minuty na minutę montaż uzupełniają wizerunek produkcji, stającej się klasycznym przykładem niewykorzystanego potencjału. Gunhed nie jest więc dobrym kinem, lecz dla miłośników b-klasowych mechów i ciekawych produkcji garściami czerpiących ze znanych, kultowych tytułów jest to film zdecydowanie warty poznania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz