Scenariusz i reżyseria: Gareth Evans
Produkcja: Indonezja
Premiera: 05.11.2009
Obsada: Iko Uwais, Sisca Jessica, Mads Koudal, Yasu Aulia, Laurent Buson, Yayan Ruhian, Alex Abbad i inni.
Ostatnio zaniedbałem
Kino-Akcję, ale oto pierwszy z trzech krótkich tekstów
zaplanowanych na najbliższy czas. Zaczynamy od Merantau (2009)
w reżyserii kultowego już Garetha Evansa, który niedługo po
premierze omawianej produkcji zabrał się za słynne już The
Raid (2011) i The Raid
2: Berantal (2014). Merantau
dzieli sporo podobieństw z
mordobiciami z Ramą. Iko Uwais gra tu główną rolę, pojawia się
i Yayan Ruhian, a sam film to pasmo krwawych scen masakrowania
przeciwników przez Yudę, mistrza silat.
Fabuła
jest tu zdecydowanie najsłabszym ogniwem. Nie dość, że stanowi
raczej pretekst do pokaźnej ilości scen akcji, to na dodatek przez
chwilę zdaje się dotknąć ważkiego tematu zmuszania kobiet w
Indonezji do prostytucji i handlu ludźmi, po to tylko by temat ten
ostatecznie (i ku wielkiemu rozczarowaniu) potraktować jako wymówkę
do pogoni protagonisty Yudy za złymi, europejskimi gangsterami i ich
hordą pomagierów. Tak samo potraktowany zresztą jest też punkt wyjściowy, sugerujący jakoby Merantau był opowieścią o dojrzewaniu i wkraczaniu w dorosłość. Ponadto Evans nawet nie próbuje silić się na
przedstawienie samego bohatera w zbyt realistycznym świetle; Yuda
rzuca się na kolejne grupy przeciwników, wykonuje najwyższej
jakości piruety, przyjmuje kolejne ciosy, po czym wciąż z pełną
siłą i prędkością atakuje kolejną chmarę łobuzów, następnie
kolejną, a następnie kolejną...
Niewątpliwą
wadą są tu również sami złoczyńcy: Mads Koudal jako Ratger i
Laurent Buson jako Luc nie wypadają szczególnie złowrogo, nie
prezentują się jako superważni gangsterzy i nie zapadają zbytnio
w pamięć. Dopiero w finale filmu, gdy przyjdzie im się zmierzyć z
Yudą, okazuje się, że tak naprawdę zostali zatrudnieni wyłącznie
ze względu na zdolności sztuk walki – te na szczęście nie są
małe.
Jak
więc wyraźnie widać, film sprowadza się praktycznie do jednego:
scen walk. Jak można było oczekiwać po produkcji Evansa
choreografie są tu bardziej niż zacne, krwi jest całkiem sporo,
choć bez większej przesady, a kamera zawsze jest odpowiednio
ustawiona, żeby wszystko dokładnie pokazać. Ponadto prędkość
starć nie jest sztucznie zwiększana montażowymi sztuczkami czy
telepaniem kamery, a kadry są zwykle miłe dla oczu: słowem ciężko
pod względem technicznym, a już na pewno w kontekście sztuk walki
Merantau coś
zarzucić. Co jednak nie znaczy, że jest to niemożliwe. Tak duża
ilość mięsa armatniego, jaka obecna jest w filmie wprowadza bowiem
pewną monotonię, zarówno z powodu nieciekawych przeciwników Yudy,
jak i repetycji ciosów, którymi ich powala na ziemię. Mimo to –
jeśli jest się miłośnikiem kina kopanego – stanowi to jedynie
drobną rysę na bardzo przyjemnej całości, jaką jest Merantau.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz